piątek, 3 października 2014

Jedzenie a stan naszej cery

Na pewno znacie te tematy wśród kobiet, kiedy skarżą się one na swoje włosy, paznokcie albo cerę, a inne doradzają suplementację lub opowiadają o swoich sposobach walki z tymi problemami. Czy jednak zdajemy sobie sprawę dlaczego musimy z tym walczyć? Może warto najpierw poznać przyczyny problemu i dopiero wtedy szukać najlepszego rozwiązania? Zainteresowałam się tym tematem ponieważ w ostatnim czasie zauważyłam, że dostaję wyprysków w dziwnych miejscach na twarzy. Nigdy nie miałam z tym problemów, więc od razu zapaliła mi się "lampka", że być może mój organizm chce mi przez to coś "powiedzieć". Wielokrotnie bowiem słyszałam, że często nawet najmniejsze drobiazgi na naszej skórze są objawem czegoś, co dzieje się w naszym ciele. A wszystko to najczęściej sprowadza się do tego co jemy, albo raczej czego nie jemy. Musimy zdawać sobie sprawę, iż przez dobrze dobrany posiłek dbamy o siebie od wewnątrz i zapobiegamy wielu chorobom. Niestety, w obecnym świecie najlepiej od razu iść do lekarza, dostać leki, wybrać receptę i katować się chemią, zamiast zmienić nawyki żywieniowe. Często też zdarza się, że lekarzom na rękę jest dawać lekarstwa zamiast porozmawiać o sposobie odżywania, zrobić wywiad z pacjentem na temat jego posiłków i doradzić jak najbardziej naturalne rozwiązania. Dlatego też postanowiłam bliżej przyjrzeć się temu jaki wpływ na nasze ciało ma to co jemy. 

Ponieważ jest to bardzo obszerny temat, na pewno poświęcę mu kilka postów i na bieżąco będę się z Wami dzielić zdobytą wiedzą.


Na początek postawiłam na cerę, ponieważ to właśnie z nią mamy najwięcej problemów. Na pewno słyszałyście o mapie twarzy, według której można mniej więcej ustalić z jakimi problemami zmaga się nasz organizm. Istnieje bowiem przekonanie, że miejsce występowania zmian na twarzy może nam ukazać problem lub nawet chorobę, na którą cierpimy. Czy można w to wierzyć? Na pewno nie ślepo, jednak warto przyjrzeć się temu i samemu sprawdzić czy ma to jakikolwiek sens.

MAPA TWARZY


Strefy 1 i 3 – pęcherz i układ trawienny. Zmień dietę, sięgaj po bardziej zbilansowane potrawy, dostarczaj sobie lekkich, różnorodnych posiłków. Pij mnóstwo wody.

Strefa 2 – wątroba. Staraj się unikać alkoholu, ciężkostrawnych posiłków czy nabiału. Pryszcze w tej strefie mogą oznaczać również alergię na pewne produkty. Zrób sobie test alergologiczny.

Strefy 4 i 10 – nerki. Upewnij się, że bardzo dobrze nawadniasz swój organizm. Pij mnóstwo wody, zrezygnuj ze słodkich napojów, gazowanych, kawy i alkoholu. Tego typu płyny Cię odwadniają.

Strefy 5 i 9 – układ oddechowy. Palisz? Przestań! Twój układ oddechowy woła o pomoc. To również strefy występowania pryszczy u alergików.

Strefy 6 i 8 – nerki. Ciemne cienie pod oczami, oraz wokół oczu to oznaka odwodnienia. Pij jak najwięcej wody.

Strefa 7 – serce. Sprawdź sobie ciśnienie krwi, zbadaj krew. Upewnij się też, że nie używasz kosmetyków, które podrażniają Twoją skórę.

Strefa 12 – żołądek. Rozważ przeprowadzenie detoksu, włącz więcej błonnika do diety.

Strefy 11 i 13 – hormony. Stres i zmiany hormonalne mogą objawiać się występowaniem pryszczy w tych rejonach twarzy. Wprowadź do diety więcej zielonych warzyw, dużo niegazowanej wody. W tej strefie mogą pojawiać się również pryszcze, aby dać Ci znać, że jajeczkujesz (i z którego jajnika).

Strefa 14 – infekcja. Pryszcze na szyi to znak, że Twoje ciało walczy z bakterią lub wirusem. Włącz tryb awaryjny, jedz więcej czosnku, cytryny, dużo pij.

To tak w wielkim skrócie :) Znam przypadki, kiedy kobiety twierdziły, że naprawdę im się wiele z tych przypuszczeń potwierdziło, jednak znam również takie, które uważają to za bzdurę. Słyszałam nawet opinię, że powstało to niemal w tak samo nieuzasadniony sposób jak na przykład horoskopy ;) Chyba nie ma innej metody na zbadanie swojego organizmu jak po prostu zrobienie sobie morfologii krwi. Polecam Wam serdecznie takie badanie, ponieważ będziecie miały pewność na 100% czego Wam brakuje, czyli co musicie wprowadzić do swojej diety, lub czego macie za dużo, co będzie oznaczało wyeliminowanie pewnych składników z jadłospisu.

Na pewno zauważyłyście powtarzającą się niemal wszędzie jedną złotą radę w przypadku praktycznie każdej strefy - picie wody. Można o tym mówić do znudzenia, bo niby każdy o tym wie, ale czy się do tego stosuje? Latem było nam łatwiej sięgnąć po szklankę zimnej wody, ale nie zapominajmy, że również jesienią i zimą powinniśmy wypijać jej przynajmniej 1,5 l. To takie "mycie" organizmu :) Pić wodę powinien każdy, bez względu na wiek i płeć. Nieważne czy się odchudzasz (bo to najczęściej powtarzana zasady przy zrzucaniu zbędnych kg) czy chcesz utrzymać sylwetkę - MUSISZ pić wodę.


Dużym problemem wśród osób odchudzających się "po swojemu" jest także nieświadome unikanie błonnika. Wydaje nam się bowiem, że występuje on głównie w tych produktach, które należy unikać. Jest on jednak dla nas niezwykle ważny, więc zachęcam do zagłębienia się w temat.


Są też produkty uniwersalne, które dzięki swoim składnikom odżywczym z założenia są najlepsze dla naszej cery. Warto się  z nimi zapoznać i przemyśleć jak często je spożywamy.

CO JEŚĆ BY MIEĆ PIĘKNĄ I ZDROWĄ CERĘ?

Jedzenie na zmarszczki i poprawę elastyczności skóry:
- krzem
daktyle, banany, kasza gryczana, owoce morza
- cynk
orzechy, ryby, owoce morza, produkty pełnoziarniste, fasola

Jedzenie na ujędrnienie skóry: 
-witaminy z grupy B
pestki dyni i słonecznika, sezam, orzechy brazylijskie, warzywa strączkowe, awokado, łosoś, jajka

Jedzenie na spowolnienie starzenia się skóry:
- witamina A
warzywa, jajka, masło, wątróbka

Jedzenie wspomagające produkcję kolagenu:
papryka, czerwone porzeczki, truskawki, kiwi, szpinak, brukselka, kalafior, cytrusy
 
Jedzenie z antyoksydantami:
produkty pełnoziarniste, oleje, otręby, brokuły, szpinak
 
Jedzenie, które wspomaga nawilżenie skóry:
ryby, orzechy, pestki np. dyni, oleje, awokado
 
I znów widzimy pewną powtarzającą się zależność :) Tym razem chodzi o warzywa. Nieważne z czym masz problem lub co chciałabyś zmienić - MUSISZ jeść warzywa.




Czyli najkrócej mówiąc, pij wodę - jedz warzywa - pij wodę - jedz warzywa ;)
A tak serio - pamiętaj, że najlepsze są najprostsze i najbardziej oczywiste rozwiązania!

środa, 1 października 2014

Plany na nowy miesiąc

We wrześniu było ciężko... Nie miałam motywacji, opuściły mnie wszystkie siły i brakowało energii, wszystko było złe i niedobre, a ja straciłam chęci. Dopadła mnie niemal jesienna depresja. Na dodatek miałam problemy w życiu prywatnym, co dodatkowo skutkowało zniechęceniem do niemal wszystkich rzeczy, które wcześniej uwielbiałam. Trening nie sprawiał mi radości - wykonywałam go raczej na zasadzie "bo muszę". Na domiar złego bardzo często zjadałam "byle co". Aż do dziś...


Może to głupie, ale z każdym nowym miesiącem coś sobie obiecuję. Nie są to jakieś wielkie plany jak na przykład te, które zakładamy sobie przed Nowym Rokiem, ale mimo to, staram się spełniać swoje postanowienia. Po wakacjach planowałam trenować minimum 3 razy w tygodniu i dotrzymałam danego sobie słowa. Jeśli w jakiś dzień nie mogłam iść na trening do klubu - ćwiczyłam w domu, równie intensywnie jak robię to z trenerem. Gorzej było z jedzeniem, bo niestety grzechy popełniałam częściej niż raz w tygodniu. Jednak nie odbiło się to na mojej sylwetce - jeszcze! - więc póki co ocieram pot strachu z czoła ;)

Jakie mam plany na październik? Przede wszystkim dodawać więcej postów! We wrześniu pojawiły się tylko dwa, ale jak już pisałam, wynikało to z mojego trudnego okresu, który mam już za sobą (oby!). Przede wszystkim chciałabym poruszać ciekawe tematy, na przykład o tym jak jedzenie wpływa na nasze zdrowie i samopoczucie, jak dbać o siebie w ten zimny okres jesienno - zimowy, bo każdy post mobilizuje mnie do czytania, szukania informacji - a co się z tym wiążę - edukowania się. Uczę się dla Was, a przede wszystkim dla siebie. Wiedza to coś co mamy najcenniejszego - nikt nam jej nie zabierze. Im więcej wiemy - tym więcej możemy zrobić dla siebie dobrych i pożytecznych rzeczy.

Kochani, dbajmy o siebie i nie dajmy się jesiennym dołom ;)

czwartek, 18 września 2014

Co z tym mlekiem?

Mleko to temat dość popularny, ponieważ wiele osób twierdzi, że powinniśmy go unikać. Według niektórych krowie mleko jest wręcz niezdrowe, a nawet zabronione na diecie. Ile w tym prawdy? Mogłabym długo polemizować, ale nie jestem znawcą z odpowiednim wykształceniem, dlatego tylko powiem Wam jak ja to widzę, czyli co myślę w tym temacie.

Czym jest mleko?
Wszyscy dobrze wiemy z lekcji biologii, iż mleko to nic innego, jak substancja wydzielana z gruczołów mlekowych samic ssaków, pojawiająca się w okresie laktacji. Jako produkt żywnościowy dla człowieka największe znaczenie ma oczywiście mleko krowie. Weganie spożywają zamienniki mleka pochodzenia zwierzęcego, tj. sojowe, ryżowe, kauczukowe.

Pić czy nie pić?
Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, musimy przyjrzeć się sprawie trochę bliżej. Ssaki piją mleko swoich matek i młode osobniki, w tym także dzieci, są w pełni przystosowane do jego całkowitego trawienia. Organizm noworodka wytwarza enzymy umożliwiające przyswajanie białka, cukrów i innych składników odżywczych zawartych w mleku matki. Składniki te to wszystko to, co pozwala dziecku rozwijać się najbardziej intensywnie w całym życiu. Zarówno kobiety jak i zwierzęta mające potomstwo, nie mają mleka cały czas. Karmienie odbywa się tylko do pewnego momentu, w którym to mleko w sposób naturalny zostaje całkowicie wykluczone z diety. Ludzie jednak - wbrew naturze (?) - mleko uczynili stałym składnikiem swojego menu. Czy słusznie? Co nam daje mleko? Zawiera ono dużą dawkę wapnia, a także białko pochodzenia zwierzęcego, tłuszcz, witaminy A, D, E, a także z grupy B, magnez, fosfor, potas, cynk, selen, kobalt, mangan, jod, fluor. Brzmi imponująco, prawda? Warto jednak wiedzieć, że takie dawki może dostarczyć nam tylko mleko prosto od krowy. Te, które kupujemy w sklepach, niestety w czasie obróbki tracą sporą część wartości odżywczych. Prawda jest jednak taka, że gdyby ktoś z nas pojechał na wieś i zaczął spożywać nieprzetworzone mleko nie uchroniłby się pewnie przed alergiami, które może powodować. Tak źle i tak niedobrze? Weźmy więc pod uwagę sytuację, że jesteśmy zdrowi, nie mamy żadnej alergii, nietolerancji, nie czujemy się źle po wypiciu mleka. Czy w tym wypadku pić - dla zdrowia - czy nie pić - też dla zdrowia? No właśnie... nie mogę Wam napisać tak po prostu, ani TAK ani NIE, ponieważ na każdego z nas działa ono inaczej, w zależności od naszego obecnego stanu zdrowia. Ja mleko piję, nawet bardzo dużo. Dlatego jeśli ktoś nie ma problemów z jego trawieniem, to dlaczego miałby go sobie odmawiać?! Potrafię spożyć w niektóre dni nawet litr mleka, a zawsze wybieram te, które ma 2% tłuszczu. Schudłam pijąc mleko, lubię je, smakuje mi, chcę je pić - i będę, dopóki mogę. Mój ulubiony shake białkowy na redukcji, był właśnie na mleku - mimo opinii, że na redukcji powinniśmy je spożywać tylko na wodzie. 


Jakie pić mleko?
Po pierwsze, nie może być ono ani zbyt odtłuszczone, ani zbyt tłuste. Mleko 0% odpada, to jednak już mlekiem nazwać nie można. Te, które mają 3,2% tłuszczu mogą już powodować jego odkładanie. Tak więc z własnego doświadczenia mogę Wam polecić te z 2%. A które jest zdrowsze? W kartonie, butelce? Jak są wytwarzane? Polecam Wam bardzo pomocny film, który rozwieje wszelkie wątpliwości:

http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/bosacka-radzi-jak-wybrac-dobre-mleko,36081.html

Odsyłam także do programu, wyżej wymienionej Pani, czyli znanej nam wszystkim Kasi Bosackiej. "Wiem co jem" naprawdę bywa pomocne, polecam odcinek z mlekiem.

Podsumowując, każdy sam najlepiej wie jak się czuje po szklance mleka. Nasz organizm sam nam powie czy go potrzebuje, czy wręcz przeciwnie.
Ja mleko piję, bo lubię :)

poniedziałek, 1 września 2014

Podsumowanie wakacji

No i stało się! Koniec wakacji, rozpoczął się nowy miesiąc, który niestety zwiastuje już nadchodzącą jesień. Można więc śmiało zrobić bilans zysków i strat po lecie, które jak co roku, jest najtrudniejszym okresem dla wszystkich dbających o linię. Ze mną właśnie tak było; poluzowanie pasa, częste grzeszki, troszkę mniej treningów. Niby nic wielkiego się nie stało, ale planuję już ograniczać te przyjemności. Ten weekend był ostatnim, podczas którego aż tak poszalałam z jedzeniem, ale byłam we Wrocławiu i uznałam, że będzie to moje pożegnanie lata. Zjadłam więc na śniadanie normalną kanapkę z pszennej bułki, wypiłam aż 3 kawy latte, skusiłam się na szarlotkę z lodami, a na obiad pyszna pizza. Tak, tak... dla mnie to istne szaleństwo! :) 


Jak wspominam wakacje? Co najważniejsze, byłam na urlopie, który uznaje za udany. 10 dni w Turcji to naprawdę ogromy relax. Bardzo się cieszę, albowiem w ubiegłym roku nie udało mi się nigdzie wyjechać. Poza tym byłam również kilka dni w rodzinnym mieście, gdzie miałam wreszcie wystarczająco dużo czasu, by spotkać się z najbliższymi. Wakacje zakończyłam weekendem we Wrocławiu z chłopakiem, ponieważ już dawno planowaliśmy zobaczyć jakieś polskie miasto, w którym jeszcze nie byliśmy. Pogoda również się udała, nie możemy narzekać. 

Przez całe wakacje udało mi się utrzymać swoją wagę, mimo naprawdę wielu odstępstw od zdrowego trybu życia. Ale urlop ma się tylko raz w roku i była to moja nagroda za ciężką pracę, jaką wykonałam zimą i wiosną :) Przecież nawet zwykło się mówić: lato pokaże, co robiłaś zimą! Kto nie zdążył wprowadzić zmian przed tymi wakacjami, ma teraz odpowiednio dużo czasu do następnych... ;) 

Chciałam Wam w tym poście zamieścić fotorelację moich wakacji. Byłaby naprawdę ciekawa gdyby nie mała przygoda mojej komórki, przez co straciłam wszystko co miałam na niej zapisane :( Telefon był nie do uratowania, musiałam spontanicznie z dnia na dzień kupić nowy.  Nie jest mi jednak żal nagłego wydatku, ale tych wszystkich zdjęć, których nie zdążyłam zgrać na komputer...

Zapraszam więc na trochę inne zdjęcia :) Oto wszystkie smakołyki, które kusiły mnie w czasie wakacji :)












Jest tego znacznie więcej, ale nie będę już Was ani siebie terroryzować. A czy mam jakieś plany na nowy miesiąc? Z pewnością zwiększyć częstotliwość swoich treningów, która w czasie wakacji była stosunkowo niska - ograniczyła się do max 3x w tygodniu. Teraz 3 razy to będzie moje minimum, a postaram się by dosięgnąć magicznej cyfry 5, a może nawet 6 :) Więcej postanowień nie mam, zobaczymy jak to wszystko się poukłada. A jak Wam udało się lato?

piątek, 29 sierpnia 2014

Jak długo powinien trwać nasz trening?

Czy zastanawialiście się kiedyś ile czasu należy poświęcić na jeden pełny trening? "Chodzą" teorie, że im dłużej - tym lepiej, ale czy to ma sens? 

Słyszałam wiele opinii, najczęściej powtarzane dotyczą minimalnego czasu, który wynosi 30 minut. Uznaje się bowiem, że pół godziny to dolna granica skuteczności treningu. Wystarczy to na zmniejszenie ciśnienia krwi, a także obniżenie ryzyka chorób serca, osteoporozy czy cukrzycy. Mówi się także, że jest tyle czasu wystarczy poświęcić dziennie, by utrzymać prawidłową masę ciała. Dobrze jednak wiemy, że nie dla każdego jest to "dawka" wystarczająca. Ja osobiście trzymam się wersji, że pół godziny to może sobie ćwiczyć jakaś osoba w średnim wieku dla utrzymania zdrowia, bo dla dobrej kondycji jest to zdecydowanie za mało. Jaka jest więc górna granica skuteczności treningu i czy w ogóle istnieje?

Tutaj opinie nie są już takie same. Czas treningu zależy także od jego celu; masa, rzeźba, wytrzymałość czy odchudzanie? Wszystko to ma znaczenie, bo jak wiemy, przykładowo godzina na aerobicu to nie jest ta sama godzina co na siłowni, kiedy ćwiczymy na maszynach. Można zrobić więcej przez godzinę samemu w domu niż na siłowni przez godzin - na przykład - 3! Powszechna jest też teoria, że jeśli jest to trening na masę to powinien być jak najkrótszy, a jeśli trening ma na celu rzeźbę, to musi być jak najdłuższy. Ale czy można w ogóle dokonać takiego podziału? Ominę więc temat "masy", a skupię się na takich zwykłych treningach, które wykonujemy dla wzmocnienia naszego ciała.

Przyjmuje się, że dobry i wartościowy trening powinien trwać godzinę. Tyle też zazwyczaj trwają zajęcia treningowe w klubach fitness, zawierając w sobie rozgrzewkę oraz końcowy stretching. Ale czy warto zostawać na kolejnej godzinie zajęć? Czy aby na pewno dwie godziny treningu są lepsze od jednej? No i tu zaczyna się temat do dyskusji. Istnieją bowiem badania, które stwierdzają, że po godzinie i dziesięciu minutach dochodzi do katabolizmu i zaczynamy spalać mięśnie. Zakładam oczywiście, że przez cały ten czas intensywnie ćwiczymy, a nie machamy nogą przez 10 minut, a potem przez kolejne 15 odpoczywamy ;) Żeby więc trening uznać za skuteczny, przyjmuje się, że należy go wykonywać płynnie przez 60 minut. Co do teorii niszczącego nasze mięśnie kortyzolu, też można polemizować. Są osoby, które twardo wierzą, że wydziela on się w niebezpiecznych ilościach po upływie godziny. Tylko tak jak już wspomniałam, każdy przez tą godzinę robi tak naprawdę inną pracę. Zależy to bowiem nie tylko od naszej intensywności wkładanej w trening, ale także od naszego wieku, kondycji itd. Działa to tak samo jak ze spalanymi kaloriami - każda osoba spala inną ilość w tym samym czasie, robiąc to samo. Nie jest prawdą, że jeśli bieżnia pokazała nam ilość spalonych kalorii to właśnie tyle ich zrzuciliśmy. To nie jest niestety takie proste i oczywiste, a wszystko to ma na celu tylko zobrazowanie nam pracy, którą wykonaliśmy. 


Przyjmując więc, że nie biegamy w maratonach, a także nie robimy masy, to moim zdaniem - rozsądny i skuteczny trening powinien trwać właśnie 60 minut. Godzina ta powinna być jednak maksymalnie wykorzystana. Osobiście wolę spiąć się na jednych zajęciach w klubie fitness niż przemęczyć dwie z rzędu. Treningi na maszynach w siłowniach nie są wliczane, bo dobrze wiemy jak wygląda przemieszczanie się na kolejne sprzęty, na które niejednokrotnie się czeka ;)

A co Wy o tym myślicie? Jak długo trwa Wasz trening?

środa, 27 sierpnia 2014

Ciało idealne?

Dziś chcę się z Wami podzielić moim wyobrażeniem o doskonałej figurze. Przedstawię Wam sylwetki, które są według mnie idealne oraz takie, które uważam za przereklamowane. Wiadomo - są różne gusta, można dyskutować o tym jak wygląda ideał, a i tak pewnie nie dojdziemy do porozumienia; ilu ludzi tyle ideałów :) Co mi się podoba? To co prawie wszystkim mężczyznom na świecie - ładne piersi, wcięcie w talii, zaokrąglone biodra, płaski brzuch i delikatne rysy mięśni na całym ciele - kto tak wygląda? Aniołki Victoria's Secret! Uwielbiam je, a także uważam je za symbol kobiecości. Wśród nich pewnie każdy znalazłby swój ideał: - większe - mniejsze piersi, większą - mniejszą pupę, szersze - węższe biodra - wszystkie są piękne!

Nie będę wrzucać zdjęć reklamujących VS ze strony internetowej, bo wszyscy wiemy, że są one "podkręcone", ale jeśli ktoś szuka motywacji to polecam pooglądać bieliznę czy na przykład stroje kąpielowe ;) https://www.victoriassecret.com/





Nie mogę się napatrzeć :) W przeciwieństwie do zdjęć poniżej. Przedstawiają figury, których fenomenu nie rozumiem. Nie będę wchodzić w polemikę na temat definicji piękna, po prostu nie chciałabym tak wyglądać i uważam, że jest to niekobiece.



I oczywiście...

niedziela, 24 sierpnia 2014

Co mnie wkurza...

Dziś trochę prywaty, bo nie mam weny tworzyć tekstów o zdrowym jedzeniu lub aktywności fizycznej, jakich w necie mamy milion. Jest tego tyle, że czasem zadaje sobie pytanie - co ja tutaj robię?! Miałam pisać o pieczywie - patrzę, jest kilka takich postów w ostatnim tygodniu. Miałam pisać o treningu siłowym - patrzę, jest tych postów nie kilka, nie kilkanaście, ale chyba kilkadziesiąt. Na "chłopski rozum" - kto by czytał kolejny tekst o tym, że warto odstawić białe pieczywo? Albo, że od treningu z obciążeniami nie zrobimy się koksami? Mam wrażenie, że wszyscy już wszystko wiedzą i pisanie w kółko o tym samym już nie tylko nie jest potrzebne, ale wręcz demotywuje. Bo dookoła tylko hasła: pij wodę, jedz śniadanie, jedz warzywa, nie jedz słodyczy, nie jedz produktów pszennych, biegaj, ćwicz itd. Szczerze? Denerwuje mnie to już... Całe to życie fit stało się jakąś nową religią, w którą wszyscy wierzą, ale nie każdy praktykuje. Jest to rodzaj niemal obsesji, może i zdrowej, ale jednak obsesji. Wyrzuty sumienia po "niezdrowym" posiłku lub nieodbytym treningu? Chyba czas wyluzować... życie w obecnych czasach jest ogólnie niezdrowe. Warto wybierać mniejsze zło, wiadomo - ale nie popadajmy w przesadę. A co mnie wkurza w życiu fit? Nie jedzenie, nie ćwiczenia, ale ta cała otoczka. Kolorowe ciuszki najlepszych marek do najnowszego klubu fitness, "milion pięćset sto dziewięćset" neonowych gadżetów, jakieś słoiki z rurkami... WTF?! Czy naprawdę robi Wam różnicę w czym pijecie koktajl? Czy jest to szklanka, słoik, kufel czy kubek? Czy rurka jest różowa czy niebieska? Jest się wtedy bardziej Fit czy o co chodzi? A robienie sobie zdjęć na siłowni do lustra? Nie mówcie mi, że ma to kogoś motywować... to jest po prostu samozachwyt. Żyjmy zdrowo, ale nie na pokaz!

Ponieważ dość mocno sobie pomarudziłam, czas na relaks :) Filmik pewnie Wam dobrze znany, który - według mnie - przedstawia parę z ogromną pasją, bez zbędnej oprawy ;) Takie coś mnie motywuje!

 

Pozdrawiam ;)

środa, 13 sierpnia 2014

Strefa komfortu?!

Choć nie było mnie tu chwilę, ten czas zainspirował mnie do poruszenia dość istotnego tematu. Dotyczy on osób, którym udało się schudnąć i czują się już dobrze w swoim ciele. Po pierwsze wszystkim im gratuluję i z dumą oznajmiam, że zaliczam się do tego zaszczytnego grona :) Ponieważ jednak są wakacje, urlopy, wieczorne grille, imprezy z alkoholem... stajemy przed trudnym zadaniem utrzymania zdrowego systemu odżywania. Nie mówię już nawet o efekcie jo-jo, bo to nie wchodzi w grę - nikt na pewno nie rzucił się na golonkę czy tort zaraz po zakończeniu etapu redukcji. Problem jest w kwestii wakacyjnych grzeszków, na które sama daję akceptację - jednakże sens w tym, żeby wyczuć granicę. Jeśli już naprawdę dobrze wyglądamy to często przyświeca nam myśl, że jak RAZ coś zjem, to na pewno NIC się nie stanie. I tak jest - tylko pytanie brzmi, czy to jest RAZ? Czy może raz dziennie? To się właśnie nazywa STREFA KOMFORTU - czyli taki etap naszego odchudzania, w którym pozwalamy sobie na więcej, albowiem w pełni akceptujemy swoje ciało. Osobiście, będąc na redukcji uważałam dosłownie na wszystko - nawet z jakim mlekiem mam robioną kawę gdy jestem u kogoś gościem. Gdy mój organizm docenił całe to poświęcenie poczułam się na tyle komfortowo, że mogę teraz pozwolić sobie na więcej (ale nie na znacznie więcej - wyczuj różnicę). Z początku każdy, nawet najmniejszy wyskok żywieniowy obarczony był wyrzutami sumienia i zwykle skutkował dodatkowym treningiem. Teraz - chyba głównie przez wakacje - ciężko mi odmówić wieczornego drinka czy kiełbaski z grilla - ale już tak tego nie przeżywam. Mam poczucie, że na to zasłużyłam - a lato jest przecież tak krótkie! Poczułam więc swoją strefę komfortu, która niestety może być zgubna. Wierzę jednak, że wakacje są za krótkie by przy tak niewielu odstępstwach od diety zrujnować sobie pracę kilku wcześniejszych miesięcy... Nigdy w życiu :)


Dodam jeszcze, iż nie piszę o cheat meal czy nawet cheat day. Te formy odstępstw akceptowalne są w czasie trzymania diety, ja natomiast piszę o "poluzowaniu sznura" na okres wakacyjny - o ile jesteśmy już w dobrym przedziale wagowym. Pamiętajmy jednak, żeby kontrolować nasze ciało i przy jakichkolwiek zmianach na gorsze - w miarę szybko się opamiętać :) Bo tak jak pisałam, strefa komfortu to nie jest dla mnie kebab popity colą, ale na przykład kawa latte, czy kanapka z żółtym serem, czyli teoretycznie nie groźne przekąski, które jednak do dietetycznych nie należą ;) A wszystko to piszę do Was zajadając ruskie pierogi ze skwarkami ;)

środa, 30 lipca 2014

Endermologia LPG

Zabieg zwany endermologią nie jest nowością, zmieniają się jedynie technologie. Pierwszy kontakt z takim urządzeniem miałam prawie 5 lat temu, kiedy jeszcze reklamowano je jako rewolucyjną nowinkę do walki z tłuszczem i cellulitem. Ceny także były znacznie większe niż obecnie, więc celowałam w promocje, które dawano w momencie kupowania serii zabiegów. Ponieważ dobrze sobie zdawałam sprawę z tego, iż 1 czy 2 zabiegi nie pomogą, od razu zakupiłam serię 10x. Postanowiłam także, że będę na nie chodzić bardzo regularnie, tj. 3x w tygodniu. Wtedy również za kostium była dodatkowa opłata, jeśli dobrze pamiętam wynosiła ona 90 zł. Dziś zazwyczaj jest on w cenie zabiegu. Tak więc zakupiłam karnet na 10 endermologii w cenie 1000 zł i zaczęłam swoją przygodę, pełna nadziei i oczekiwań. Zabieg nie należał do przyjemnych, wręcz był bolesny. Pierwszy raz zrobiony był on na całe ciało, włącznie z rękami, plecami i łydkami, później jednak skupialiśmy się już tylko na partiach problemowych, głównie brzuch, pośladki i uda. Nie ukrywam, że były to dla mnie tortury, po których miałam na ciele siniaki i wyglądałam jak po pobiciu. Dodatkowo miałam bardzo uwrażliwioną skórę, która bolała mnie nawet podczas wsmarowywania kremu. Byłam jednak bardzo dzielna, bo przecież efekty miały mnie zwalić z nóg. No i właśnie, czy było tak jak obiecywano? Powiem Wam zupełnie szczerze, że ani trochę! Cellulit nawet jeśli się ciut zmniejszył to osiągnęłabym taki sam efekt prostszymi metodami, a skórę nawilżyłabym po prostu balsamem i też byłby efekt wygładzenia. W centymetrach nie zmieniło się nic. Nie zeszło nawet 0,5 cm z ud, a po cichu liczyłam na przynajmniej 3-4 cm. Co gorsza, pękło mi naczynko. Podsumowując, nie byłam zadowolona z efektu i żałowałam wydanych 1090 zł na takie nieefektowne tortury. Wtedy też postanowiłam, że nigdy więcej nie skuszę się na tego typu zabiegi - aż do teraz. Otóż, od jakiegoś czasu jestem w trakcie robienia sobie zabiegów endermologii, przy czym na wstępie zaznaczam, że jest to zupełnie inna maszyna. Kiedyś głowica takiego urządzenia po prostu zasysała skórę i działała jednolicie przez cały zabieg. Ta nowa, ma 3 funkcje i każda ma inny cel. Zabieg również odbywa się w kostiumie, ale nie jest bolesny, a wręcz przyjemny - na niektórych partiach. Przedstawię Wam teraz co pisze producent, jakie obiecuje efekty i dlaczego akurat to urządzenie różni się od tradycyjnej endermologii.


Ponad 20 lat trwały badania, doświadczenia i prace technologiczne byś dziś mogła pozwolić sobie na bezpieczną poprawę urody i zrzucenie zbędnych kilogramów bez potów na siłowni czy stosowania drakońskich diet. Dziś naukowcy na całym świecie uznają Endermologię za rewolucyjną metodę na walkę z upływem czasu. Odkryta dzięki endermologii zdolność naszych komórek do budzenia się z letargu spowodowanego wiekiem jest wręcz zdumiewająca. Okazuje się, że dzięki precyzyjnej i odpowiednio przebiegającej stymulacji skóry możemy obudzić swoje komórki i sprawić, by jak dawniej pracowały na nasz piękny wygląd. Endermologia™ de facto zwalcza przyczyny starzenia się skóry i odkładania tłuszczu poprzez reaktywację komórek najważniejszych dla młodego wyglądu (fibroblastów) i lipolizy (adipocytów). Co niezwykle istotne, jest to metoda całkowicie bezbolesna i nieinwazyjna.
Lipomassage metodą Endermologie™ to nowatorska metoda masażu, dzięki któremu zbędne kilogramy przestaną Ci spędzać sen z powiek i wreszcie staniesz przed lustrem z uśmiechem na twarzy. Bez bólu i łez, rozprawisz się z upartym, opornym na dietę i gimnastykę tłuszczem. Zaletą Lipomassage™ jest jego precyzja, bowiem może być użyty wszędzie tam, gdzie uważasz, że jest to potrzebne. A więc modele sylwetkę zgodnie z Twoim życzeniem.

Efekt LPG® Endermologie™ naprawdę Cię zaskoczy i:
• zyskasz jędrną i gładką skórę;
• będziesz szczuplejsza dokładnie tam, gdzie sobie tego życzysz;
• pozbędziesz się cellulitu;
• doprowadzisz do stanu sprzed ciąży swoją skórę i sylwetkę;
Warto zaznaczyć, że zabiegom LPG® Endermologie™ poddawać się może również mężczyzna. 


Rodzaje masaży ciała metodą Endermologii:
  • masaż antycellulitowy – likwidacja “skórki pomarańczowej”, wygładzenie skóry, poprawa jej kolorytu
  • modelowanie sylwetki – praca nad zlokalizowanymi otłuszczeniami i miejscami trudnymi do wyćwiczenia
  • masaż anty-aging – pojędrnianie skór dojrzałych, rozciągniętych po odchudzaniu i przygotowanie do zmniejszania wagi
  • przygotowanie skóry do ciąży – po serii zabiegów skóra jest silniejsza i bardziej odporna na rozciąganie i działanie hormonów
  • masaże po zabiegach chirurgicznych – likwidacja obrzęków krwiaków
  • blizny, rozstępy – spłycanie, uelastycznianie, poprawa koloryt.

Jakie są przeciwwskazania do wykonania endermologii?
  • ciąża
  • żylaki
  • zapalenie żył
  • lokalne stany zapalne i choroby skóry
  • przerwanie ciągłości skóry
  • przepuklina
  • nadciśnienie
  • rozrusznik serca
  • skłonność do krwotoków
  • trądzik aktywny
  • trądzik różowaty
  • infekcje
  • poparzenia słoneczne
  • stosowanie leków przeciwzakrzepowych
  • łuszczyca, bielactwo
  • nowotwory.
Jak widać, wszystko brzmi bardzo zachęcająco, a według Pani kosmetolog, która mnie prowadzi, pierwsze efekty mam zobaczyć po mniej więcej 4 zabiegach. W tym momencie byłam na nich dopiero 2 razy więc jeszcze obiektywnie nie mogę się wypowiedzieć, ale obiecuję, że po skończonej serii wszystko Wam opiszę ze szczegółami. Dodam tylko, że serię 10 endermologii wraz z kostiumem kupiłam za 699 zł.



A oto linki do wcześniejszych postów z "pomocami gabinetowymi" ;)



wtorek, 22 lipca 2014

Suplementy diety

Siedząc przed komputerem jesteśmy zasypywani reklamami typu "Odchudza po jednym spożyciu!", "Odmładza po pierwszej aplikacji!", "Lekarze przerażeni skutecznością diety!". Powiem Wam szczerze, że jestem w szoku, że wciąż kontynuuje się tego typu marketing. Dzisiejsze społeczeństwo jest przecież dużo lepiej wyedukowane w kwestii wellness niż kiedyś i robienie z nas kretynów jest złą drogą sprzedaży. Czy naprawdę istnieją magiczne tabletki odchudzające? Czy powstał cudowny krem, który po nałożeniu odmłodzi nas o 10 lat? Dlaczego więc nie reklamuje się suplementacji i kosmetyków jako pomoc w dbaniu o siebie, zamiast wmawiać nam, że to te rzeczy zrobią za nas całą robotę? Kosmetyków jest tysiące, więc ten temat pominę, nie będę bowiem konkurować z koleżankami z blogów urodowych, które mają za sobą testy setek różnych preparatów. Powiem jednak trochę o suplementacji, ponieważ spożywałam je wielokrotnie, a w tej chwili jestem na jednej z nich i planuję być dożywotnio. Swoją przygodę ze wspomagaczami diety zaczęłam około 8 lat temu, oczywiście wybierając rzeczy dostępne w aptekach. Wydawało mi się, że coś co jest kupione w aptece nie może zaszkodzić, jest z pewnością przebadane, no i warto zaryzykować. Rozpoczynało się to delikatnie, od jakichś tabletek na cellulit, przyspieszaczy spalania tłuszczu, dietetycznych herbatek. Tabletki kupowałam hurtowo wedle teorii, że jedno opakowanie i tak nie da efektów, więc jak zjem co najmniej 3 pudełka to będę mogła ocenić ich skuteczność. Ponieważ nie widziałam żadnych zmian, zmieniałam suplementację na inną, a wybór od zawsze był spory. Ciągle pojawia się jakaś nowa firma obiecująca nam piękne ciało. Nie zaprzestałam łykania tabletek, ponieważ wmawiałam sobie, że choć nie widać efektu, to jeśli odstawię suplementy to przecież może być jeszcze gorzej. Więc w sumie założyłam, że lepiej niech będzie tak jak jest, bo po co ryzykować.

Nie jestem w stanie teraz opisać wszystkich suplementacji jakie stosowałam, ale w ostatnim czasie najwięcej połykałam "Slim Green", "Asystor Slim", "Linea" plus jedne tabletki zamówione przez internet, gdzie przy nieuzyskanym rezultacie obiecywano zwrot pieniędzy. Powiem Wam, że cieszę się, że ten etap życia mam już za sobą. Dobieranie sobie na własną rękę suplementacji jest dość ryzykowane, zwłaszcza, że wiele z nich ma bardzo nienaturalny skład, a najbardziej niebezpieczne są te kupowane przez internet. Ostrzegam więc Was przed wyborem jakichkolwiek odchudzających tabletek, zwłaszcza z nieznanych źródeł. Mi osobiście żadna z tych suplementacji w niczym nie pomogła, mimo iż od zawsze ćwiczyłam i uprawiałam sport!

Pisałam Wam już wielokrotnie o magicznej dacie 24 lutego bieżącego roku. To właśnie wtedy wszystko się zmieniło. Od tej chwili zaczęłam zdrowo jeść, przede wszystkim regularnie, a także wprowadziłam pomoc żywieniową, która nie odchudza z założenia, lecz przede wszystkim dożywia organizm. Mówię tu o mojej obecnej suplementacji - HERBALIFE. Dzięki niej wszystko nagle stało się przyjemnością. Nie byłam głodna, nie byłam zmęczona, nie byłam poddenerwowana ograniczeniem jedzenia. Co ciekawe, miałam więcej sił, przestałam pić kawy i ani razu nie byłam chora! Dzięki tej suplementacji schudłam 18 kilogramów w mega zdrowy sposób. Pomogła mi bowiem schodzić z tkanki tłuszczowej, przy zachowanej tkance mięśniowej, a także bez ubytków wody w organizmie. Będę ją polecać każdemu kto zamierza w zdrowy i mądry sposób zmienić swoje życie. Herbalife to bowiem dożywanie organizmu, dostarczanie mu wszystkiego czego potrzebuje - a jeśli mamy wszystko czego oczekuje nasze ciało - to nie mamy żadnych ciągotek na niezdrowe jedzenie. I tak naprawdę mogłabym o tym pisać jeszcze wiele, ale po co? Kto jadł cokolwiek z Herbalife ten na pewno ma swoje własne zdanie. 


Nie chcę, by ten post był traktowany jako reklama, dzielę się z Wami moim doświadczeniem oraz opowiadam o swoich postępach. Jeśli mi coś pomogło, to dlaczego mam o tym nie powiedzieć? :)


Oto linki do wcześniejszych postów z taką tematyką:


czwartek, 17 lipca 2014

Wystarczy chcieć!

Postanowiłam, że dziś napiszę trochę od siebie. O tym co lubię, dlaczego prowadzę blog, co mnie wkurza, do czego dążę. Oszczędzę Wam natomiast kolejnych informacji o tym jak schudnąć, bo ileż można?! Blogów o fit tematyce jest mnóstwo. Nawet blogerki modowe się tym zajmują, więc jest w czym wybierać. Życie fit jest trendy, powstaje wiele restauracji z dietetycznym jedzeniem, siłownie i kluby fitness rosną jak grzyby po deszczu, a sklepy - nie tylko te sportowe - wprowadzają coraz to nowe kolekcje strojów do treningu. Chodakowska woła do ćwiczeń z telewizorów, Lewandowska uczy fit gotowania, youtube aż pęka od filmów z treningami, nawet stacja muzyczna Eska Tv po 23 pokazuje piękne panie ćwiczące w rytm najnowszych hitów. Szczerze Wam powiem - można już tym zwymiotować. Jeśli ktoś sam nie postanowi zmienić swojego stylu życia to żadne komercyjne trenerki tego już nie zrobią. Ja naprawdę rozumiem formę motywacji, ale czy ktoś tak serio wstał rano z kanapy, bo Chodakowska w telewizji śniadaniowej powiedziała "a teraz robimy wszyscy pajacyki"? Do czego zmierzam i o co mi chodzi? Pisząc to wszystko mam na myśli fakt, że każda zmiana lub próba zmian zaczyna się w naszej głowie. To ja sama mam stanąć przed lustrem, spojrzeć na siebie i zastanowić się czy to co widzę odpowiada mi czy nie. Jeśli nie jestem zadowolona ze swojego ciała to chcę to zmienić i zaczynam robić wszystko by tak właśnie się stało. Robię to dla siebie, bo sama tak postanowiłam, a nie dlatego, że ktoś mi kazał, ktoś mnie namówił, ktoś mi przegadał lub ktoś mi coś zaproponował. To moje ciało, mój wybór, moje życie. Sięgam po pomoc trenerów, dietetyków itd. w momencie kiedy sama rozumiem swoje potrzeby. Decyzję podejmujemy sami, bo tylko wtedy możemy wziąć odpowiedzialność za całą resztę. Nagromadzenie słów "ja" oraz "sama" ma tutaj naprawdę spore znaczenie. Pamiętajmy, że nikt za nas niczego nie zrobi, a tym bardziej nie zadecyduje. Dbamy o siebie - dla siebie. Nie po to, żeby wysłać zdjęcie do Chodakowskiej, wmawiając wszystkim, że to zasługa tylko Skalpela. Nie po to, żeby koleżanki były zazdrosne, a mężczyźni rzucali komplementy. Nie po to, żeby latem ubrać mini. To są tylko jedne z licznych argumentów nas motywujących. Nie są to jednak nasze cele. Celem jest bowiem nasze dobre samopoczucie! Jeśli jestem zadowolona ze swojego ciała - czuje się pewnie, jestem odważniejsza, łatwo nawiązuje nowe kontakty, jestem bardziej towarzyska, częściej się uśmiecham i jestem po prostu szczęśliwsza!


Dopiero gdy sami postanowimy, że zaczynamy od nowa, możemy korzystać z pomocy innych. Wtedy bardzo przydatne są tego typu blogi, zwłaszcza te, które przedstawiają prawdziwe historie kobiet, którym udało się skutecznie schudnąć. Wprawdzie lubię blogi profesjonalnych trenerów, bo jednak są to osoby z dużym doświadczeniem, to mimo to bardziej przekonują mnie zwykłe dziewczyny, które swoją ciężką pracą zgubiły zbędne kilogramy. Jest to zdecydowanie najbardziej motywujące. Chętnie korzystam również z blogów kulinarnych, które są po prostu świetne! Nie dość, że opisują jak zrobić pyszne fit potrawy, to dodatkowo prezentują przepiękne zdjęcia, które aż same nas pchają w kierunku kuchni. Wszystko to jest jednak nic nie warte jeśli nie zmienimy swojego myślenia. Nie może być tak, że my coś próbujemy - a może się uda, zobaczymy. Nie! Nie! Nie! Nie, że może... ale na pewno! Na pewno się uda, zmieniam się, chcę tego, postanowiłam, działam! Z własnego doświadczenia wiem, że albo robimy coś na 100% albo sobie darujmy. Kiedyś myślałam, że może dam radę, że spróbuję, zobaczę, poczekam... Aż 24 lutego tego roku powiedziałam: "dość prób - tym razem robię to na 100%". Nie było wtedy kręcenia nosem, że fajnie jakbym schudła z 2 - 3 kilogramy, gdyby było więcej to super, zobaczymy. NIE! Postanowiłam, że będzie więcej, że musi być więcej i że nie jest to moje próbowanie, ale czynne działanie - mój cel! I wiecie co? Naprawdę się da! Wszystko się da - wystarczy chcieć!

Odchudzanie zaczyna się w głowie!

piątek, 11 lipca 2014

Jak odchudziły się "Gwiazdy"

Przeglądając strony internetowe, zwłaszcza portale z plotkami, możemy zobaczyć liczne metamorfozy sylwetkowe znanych osób. Kiedyś myślałam, że to musi być bardzo proste dla kobiet, które stać na usługi dietetyka, trenera personalnego czy gabinetów medycyny estetycznej. Widząc piękną, szczupłą i zadbaną aktorkę sądziłam, że z jej możliwościami każdy by tak mógł wyglądać. Wyobraźcie sobie, że codziennie ktoś dla Was gotuje i mówi kiedy macie jeść, trener mobilizuje Was do treningów, a luksusowe gabinety wykonują Wam najdroższe zabiegi modelujące ciało - czy nie jest prosto w ten sposób osiągnąć wymarzoną wagę? :) Te naprawdę światowe gwiazdy stać na to, dlatego często pozwalają sobie na odstępstwa, wierząc że i tak potem wrócą bez problemu do poprzedniej wagi, stąd efekt jo-jo, tak często opisywany w mediach. Słyną z tego Britney Spears, Christina Aguilera, Mariah Carey czy Jessica Simpson.

Jessica Simpson

Christina Aguilera


Mariah Carey


Britney Spears


Są jednak osoby, które schudły RAZ i od tej pory utrzymują swoją wagę bez żadnych efektów jo-jo. Mam tu na myśli polskie celebrytki. Może to właśnie kwestia tych możliwości, o których pisałam na początku postu? Jeśli ma się nieograniczony budżet i większość pracy wykonują za nas inne osoby to osiągnięty cel nie jest tak szanowany? Polskie aktorki czy piosenkarki, choć z pewnością na pusty portfel nie narzekają to nie mają aż takich możliwości jak zagraniczne super gwiazdy. Choć większość z nich idzie "na łatwiznę", bo przykładowo Agata Młynarska przyznaje się, że jest cały czas na diecie cateringowej, a to znaczy, że sama nic nie gotuje, a każdego dnia ma dostarczane gotowe posiłki o odpowiedniej kaloryczności. Nie da się ukryć, że jest to droga na skróty - na dodatek bardzo droga droga ;)

Anna Guzik


Katarzyna Zielińska


Sonia Bohosiewicz


Odchudzone celebrytki dostają często propozycje reklamowania suplementacji diet, tak jak w wypadku Anny Guzik, która jest twarzą Allevo. W związku z tym kontraktem jest zobowiązana mówić nam, że jej sylwetka to zasługa właśnie tych produktów. Allevo to dieta BARDZO niskokaloryczna, zaledwie 500-100 kalorii dziennie przez 2 tygodnie, tylko i wyłącznie dostarczanych z tych produktów. Po 14 dniach zaczyna się wprowadzać normalne posiłki, najpierw 1, potem 2. Wierzycie, że utrzymuje swoją wagę po takiej dwutygodniowej "głodówce"? Odkąd prowadzi program o zdrowym odżywianiu, jest jeszcze bardziej nieautentyczna. No bo albo zdrowe i zbilansowane posiłki albo zupki z allevo - wypadałoby być konsekwentnym...

Czasem działa to w drugą stronę. Piękne sylwetki gwiazd zaczynają się zmieniać po uzyskanym sukcesie. Więcej pieniędzy równa się więcej imprez, alkoholu i niezdrowych przekąsek. Takie życie nie pozostaje bez konsekwencji dla urody. Oto kilka przykładów:

Kesha


Lady Gaga


Mischa Barton


Jak widać, nieważne gdzie mieszkamy, czym się zajmujemy, ile mamy lat i jak grube są nasze portfele - każdy z nas ma problemy z wagą :)

wtorek, 8 lipca 2014

Jak się ogarnąć po urlopie?

Wróciłam po prawie trzech tygodniach przerwy! Choć na urlopie wakacyjnym byłam tylko 10 dni, to zarówno przed jak i po wyjeździe nie miałam weny aby siedzieć przed komputerem, zwłaszcza w tak upalne dni. Wakacje się udały, choć tak jak przypuszczałam (a nawet planowałam) złamałam zasady zdrowego odżywania w każdym aspekcie ;). Urlop spędziłam w tureckim mieście Side, a hotel nosił nazwę Crown Palace. Opcja all inclusive obejmowała wprawdzie dostęp do wszystkiego od samego rana aż do północy, ale ja praktycznie jadałam posiłki tylko w określonych porach w restauracji głównej. Zaletą była regularność jedzenia, ale za wadę uznaję fakt, że były to tylko 3 posiłki w ciągu dnia, dużo większe niż jadałam wcześniej. Wybór był ogromny, a talerze bardzo duże, tak więc wiadomo, że nie po to wybierałam takie wczasy, żeby "jechać" 10 dni na gotowanej marchewce :) Stwierdziłam, że należą mi się także wakacje w kuchni, w nagrodę za kilka miesięcy ścisłej diety. Ponieważ największy wybór obejmował słodycze i domowe wypieki, jadałam je niemal codziennie, ale nie ukrywam, że miałam wyrzuty sumienia, mimo iż starałam się unikać poczucia winy. Nie piłam jednak kolorowych drinków, bo były dla mnie po prostu za słodkie. Tak samo unikałam napojów gazowanych, zawsze wybierając wodę. W upalne dni, dla zdrowia i ugaszenia pragnienia, z pewnością piłam ponad 2 litry czystej niegazowanej wody, także tutaj trzymałam się swoich zasad. Do każdego posiłku dobierałam surowe warzywa i nie polewałam ich żadnym sosem. Z mięs jadałam tylko drób, więc w tym wypadku także stawiałam raczej na kurczaka grillowanego lub gotowanego (czasem smażonego). Do grzechów mogę jednak zaliczyć lody, które były tam przepyszne, więc dodawałam je także do mrożonej kawy! Z gimnastyką odpuściłam zupełnie, choć przyznaję się, że po kilku dniach już mi jej brakowało. Dużo więc pływałam i wliczam to sobie w codzienny ruch :)


I teraz sprawa kluczowa - co zrobić po powrocie, aby nie przeciągać grzechów żywieniowych do końca wakacji? Bo o ile 10 dni można jeszcze kontrolować, to 2 miesiące zrujnowałyby wszystkie nasze wysiłki. W moim przypadku nie wymagało to jakiegoś wielkiego samozaparcia, dlaczego? Bo po pierwsze, brakowało mi ruchu, ćwiczenia weszły mi w nawyk, czuję się po nich lepiej, stąd szybki powrót do treningów. A po drugie, zbyt duże posiłki, jak również źle skomponowane sprawiały, że nie czułam się zbyt dobrze, a nawet dostawałam zgagi, z którą wcześniej nie musiałam się zmagać. Dodatkowo upał sprawia, że wcale nie mam wielkiego apetytu, tak więc wróciłam do 5 posiłków dziennie, nie dopuszczając do uczucia głodu. Wrócę również do koktajlu z Herbalife, który uwielbiam i często ratuje mi życie, gdy nie mam nic lepszego do zjedzenia. Czy przytyłam po urlopie? Nie wiem! Przyznaje się, że nie ważyłam się ani przed ani po przyjeździe. Moja bratowa przytyła podobno 2 kilogramy, ale Ona zdecydowanie bardziej grzeszyła. Jeśli nawet nadrobiłabym 2-3 kilogramy to nie jest dla mnie przeszkodą uregulować znów swoją wagę. Ważne jest też to, że schudłam więcej niż chciałam i śmiałam się, że to specjalnie, żeby sobie nadrobić na wakacjach :) Pewne jest jednak jedno - nie mogłabym tak jeść jak na wczasach do końca życia. Zdecydowanie wolę swoje posiłki :) Wam życzę udanych wakacji, bo wprawdzie ja już jestem po, ale sezon na wyjazdy dopiero się zaczął.


poniedziałek, 23 czerwca 2014

Jak nie przytyć przez wakacje?

Temat dbania o figurę w czasie lata jest bardzo popularny i można o tym przeczytać właściwie na każdym portalu. Tak samo jest w czasie zbliżających się świąt, gdzie jesteśmy zasypywani artykułami jak należy radzić sobie z obżarstwem. Zawsze mnie to trochę śmieszyło, bo ludzie wpadali w panikę, tak jakby przez te 3 dni w rodzinnym domu mieli przytyć kilka kilogramów. Jeżeli ktoś prowadzi zdrowy tryb życia i wartościowe jedzenie ma na co dzień, to jego organizm na pewno nie zwariuje jak pozwoli sobie na trochę więcej w czasie wyjątkowych okazji. Fakt, że gdy byłam na redukcji, bardzo się pilnowałam i nie pozwalałam sobie na żadne grzechy typu: fast-food, torty czy drinki. Nie znaczy to jednak, że płakałam nad talerzem zupy z makaronem czy kotletem na obiad. Schudłam nawet więcej niż chciałam i teraz częściej pozwalam sobie na pewne odstępstwa od diety. Istotne jest jednak to, że odkąd jem co 3 godziny i nie dopuszczam do uczucia głodu to nie mam "gastrofazy" i nie napycham się jednorazowo. Mój organizm przyzwyczaił się do tego i gdybym nawet miała ochotę na full pyszności to bardzo szybko czuje się najedzona i nie jestem po prostu w stanie zjeść więcej. Jeśli wcisnę w siebie za dużo to potem to odchoruję, bo czuję się ciężko, boli mnie brzuch, najzwyczajniej w świecie - mój żołądek walczy przez moją chwilę słabości. W wakacje jednak mamy większy problem niż w święta, bo po pierwsze trwają dłużej, a po drugie kuszą opcją all inclusive, gdzie możemy objadać się czym chcemy do woli. Ponieważ sama w środę wybieram się na taki urlop, pokusiłam się o ten temat postu, aczkolwiek nie jestem przekonana co do jego pożyteczności dla innych osób. W każdym razie opcje all inclusive mają swoje zalety. Przede wszystkim, śniadanie, obiad i kolację mamy codziennie o tej samej porze, tak więc zachowujemy systematyczność posiłków. Ponieważ wybór jedzenia jest bardzo duży (zwłaszcza tam gdzie jadę) nie ma problemu z przymusem jedzenia niezdrowych rzeczy "z braku laku". Codziennie będzie jakiś żywieniowy grzech, wiadomo - jednak filozofia polega na tym, żeby grzeszyć z głową. Pamiętajmy, że często "jemy oczami", więc nie przesadzajmy. Nie obciążajmy żołądka, tak by potem nie móc wstać z leżaka. Codziennie próbujmy innych rzeczy i nie jedzmy ich na raz. Jeśli mamy na coś jeszcze ochotę to zjedzmy to za kolejne 2-3 godziny. Jedzmy wszystko, jednak w mniejszych ilościach. Jeśli napchamy się jakimś tortem to już nie damy rady spróbować innych smakołyków. Jedzmy też to na co mamy ochotę, a nie wszystko - tylko dlatego, że jest i można. Ograniczmy kawę i herbatę do minimum, jeśli się da - nie pijmy ich w urlop w ogóle. Zastąpmy je wodą, której nigdy nie jest za dużo. Na wakacjach za granicą starajmy się także próbować takich potraw, których nie jemy na co dzień w domu, a darujmy sobie pizze, frytki czy hamburgery, które przecież są wszędzie! Spróbujmy jedzenia regionalnego, przyrządzanego z ich składników. Poznajmy nowe smaki. W tym przypadku nie ma mowy o diecie! Przecież jesteśmy na urlopie! Poza jedzeniem warto pamiętać o aktywności fizycznej, ale wcale nie mam na myśli hotelowej siłowni, kiedy za oknem gorąca plaża! Możemy za to bardzo dużo pływać, spacerować brzegiem morza, robić wędrówki zwiedzając przy okazji okolicę. To także ruch, zdrowy i pożyteczny! Ja na pewno większość dnia będę spędzać w wodzie, którą uwielbiam. Mam nadzieję, że będzie skutecznie spalać nadwyżkę kaloryczną :)


A co Wy myślicie o diecie na wakacjach?

sobota, 21 czerwca 2014

Pierwszy dzień lata

No i doczekałyśmy! Choć pogoda za oknem tego nie potwierdza, mamy dziś pierwszy dzień lata! Dla mnie to data szczególna. Po pierwsze, osiągnęłam swój cel, czyli schudłam i ujędrniłam ciało przed wakacjami. Po drugie, dokładnie 90 dni temu opublikowałam swój pierwszy post i zaczęłam pisać ten blog. Wspólnie z Wami odliczałam dni do lata, zwłaszcza przez ostatni tydzień. Oczywistym jest, że ta data ma znaczenie tylko symboliczne i nie jest żadną miarą tego czy komuś się coś udało czy nie, jednakże dla mnie pozostanie wyjątkowa.

21 czerwca to także najdłuższy dzień w roku. Będzie trwał 16 godzin i 46 minut. Jest więc dłuższy od najkrótszego dnia o 9 godzin i 4 minuty.


Jeśli ktoś z Was próbował zmienić swój styl życia, a nie udało się to w 100%, może warto w ten dzień zrobić sobie bilans tego, co już osiągnęliśmy i tego co wymaga jeszcze poprawy?