środa, 14 maja 2014

Moja historia z kawą...

W dzisiejszym poście chciałabym się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat picia kawy. Uważam, że jestem dobrym przykładem, ponieważ przez wiele lat nie mogłam bez niej żyć. Uznawałam się za kawosza i nie schodziłam poniżej pięciu filiżanek dziennie. Pierwsze co robiłam po przebudzeniu, to nastawienie wody w czajniku na poranną kawę, bez której nie wyobrażałam sobie zacząć dzień! Co gorsze, piłam ją na czczo, niejednokrotnie dorabiałam sobie drugą filiżankę, albo nawet duży kubek! Wyznawałam również zasadę, że kawy się nie odmawia - znaczy to tyle, że jeśli ktoś mi ją gdzieś proponował to zawsze korzystałam. Tłumaczyłam sobie, że nie robię nic złego, ponieważ pije lekkie i mleczne kawy, przez które raczej serce mi nie stanie. W restauracji zamawiałam natomiast Latte, które uwielbiałam i traktowałam jak najlepszy deser. Swoją kawę przyrządzałam z mlekiem 2%, dlatego też nie miałam wyrzutów sumienia w związku z kaloriami, których przecież mogłam dostarczyć znacznie więcej, na przykład używając śmietanki. I tak usprawiedliwiając wszystko, doprowadziłam do stanu, który nazywałam uzależnieniem. Kiedy więc zaczęłam zmianę diety, starając się zadbać o każdy szczegół, nie było wątpliwości, że muszę ograniczać picie kawy. Nie brałam pod uwagę, by całkowicie ją wyeliminować, ale zdecydowanie zmniejszyć jej spożycie. Na początku planowałam, by "schodzić" z niej małymi krokami, to znaczy 5 filiżanek zamienić na 4, potem ewentualnie na 3. Największą rewolucję dokonałam jednak z samego rana, przestając pić ją na czczo! Zamieniłam ją na szklankę ciepłej wody z cytryną, a ponieważ zaraz potem zjadałam śniadanie, mój organizm wcale nie potrzebował kofeiny aż tak szybko, jakby się mogło wcześniej wydawać. Okazało się, że poranna kawa zastępowała mi śniadanie, które jadłam kiedyś nie wcześniej jak 2-3 godziny od przebudzenia. Skoro więc teraz piję wodę i jem sensowny posiłek, to nie mam potrzeby wlewać do żołądka wielkiego kubka kawy, którego nawet bym w siebie, na chwilę obecną nie wcisnęła! To doświadczenie pozwoliło mi przyjrzeć się swoim potrzebom w ciągu reszty dnia. Starałam się wyłapać momenty, kiedy miałam ochotę na kawę i notować sobie te godziny. Już po kilku dniach zrozumiałam skąd wcześniej ta wielka ochota na ten gorący napój! Po prostu kawa zastępowała mi posiłek! Dodatkowo jeśli pije się takie ilości wody, jak ja teraz, to naprawdę nie ma się ani ochoty ani miejsca, by wlewać w siebie jeszcze tyle kawy. Nie musiałam jakoś specjalnie odmawiać sobie tej przyjemności, bowiem mój organizm sam dawał mi do zrozumienia, że jej nie potrzebuje. Doszło nawet do sytuacji, że kawa przestała mi "wchodzić" - a to znak, że zaczęłam się oczyszczać i dobrze rozumieć sygnały, jakie daje mi własne ciało. Kiedyś mało i rzadko jadłam, więc zapychałam się wielką Latte, budując w sobie przekonanie, że to właśnie jej potrzebuję. Odkąd spożywam posiłki co 3 godziny i nie doprowadzam do uczucia głodu, przestałam mieć ochotę na kawę. Między posiłkami piję dużo czystej wody, która wypełnia mi żołądek. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy jak wiele w życiu może zmienić dobre i mądre jedzenie. Jeśli dbacie o swoje posiłki i zwracacie uwagę na ich jakość, to dostarczacie sobie dużo lepszą dawkę energii niż jakaś tam kawa, czy co gorsze - energetyk. Nie znaczy to, że zrezygnowałam z niej w ogóle, jednak na chwilę obecną wypijam jedną filiżankę dziennie, mniej więcej godzinę po śniadaniu.


O kawie napisano już wiele, zarówno dobrych jak i złych rzeczy. Sporo diet wyklucza ją z menu, ale niektóre wręcz zalecają jej picie. Jestem przekonana, że jedna czy dwie filiżanki dziennie nikomu nie zaszkodzą. Ważne jednak, by pić prawdziwą kawę, najlepiej świeżo mieloną, a unikać tych proszkowych, zwłaszcza "2w1" czy nawet "3w1", gdzie w opakowaniu jest od razu sproszkowane mleko i cukier. To nie jest kawa, lecz napój, niezdrowy i na dodatek wysokokaloryczny.

Warto wiedzieć, że kawa:
-  polepsza pamięć krótkotrwałą i zdolności poznawcze,
- zmniejsza ryzyko zachorowania na marskość wątroby,
- ułatwia koncentrację i dobrze wpływa na trawienie,
- przyspiesza metabolizm, pomaga zapobiegać zmęczeniu mięśni,
- zmniejsza ryzyko zachorowania na nowotwór pęcherza,
- zmniejsza ryzyko zachorowania na chorobę Parkinsona,
- nawet do 50% zmniejsza ryzyko zachorowania na cukrzycę typu II,
- zmniejsza ryzyko zachorowania na raka jelita i wątroby,
- zwiększa efektywność środków przeciwbólowych,
- polepsza perystaltykę jelit,
- zmniejsza u mężczyzn możliwość wystąpienia kamicy nerkowej.

Nie trzeba więc z niej rezygnować. Nawet naukowcy potwierdzają, że jeśli nie przekracza się 500 mg kofeiny na dobę (to mniej więcej 4 filiżanki) to nie ma żadnych dowodów na jej negatywne działanie na zdrowie. Znacznie więcej udowodniono jej zalet niż wad. Pamiętajmy tylko o zdrowym rozsądku, bo jak mówił Paracelsus:

"Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną"

2 komentarze:

  1. zdecydowanie bardziej lubię herbatę, zwłaszcza zieloną! :) a jeśli chodzi o kawę to jak dla mnie najlepsze zbożówka :)

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja natomiast w ogóle nie piję herbaty, ewentualnie zieloną - ale to naprawdę od czasu do czasu.

    OdpowiedzUsuń